Po kartkowej pauzie do bełchatowskiej drużyny wrócił Grzegorz Baran, a Grzegorz Fonfara z pozycji defensywnego pomocnika został przesunięty na prawą obronę. Tego akurat można było się spodziewać, ale tego, że w pierwszej jedenastce wybiegnie debiutujący w ekstraklasie Kamil Wacławczyk, absolutnie nie. Ale niewiele brakowało, a już na samym początku meczu Kiereś odbierał gratulacje za genialną decyzję, bo debiutant znalazł się w dobrej sytuacji strzeleckiej, ale Michał Gliwa obronił jego mocne uderzenie. Chyba trema zjadła troszkę bełchatowskiego pomocnika, bo mógł uderzyć znacznie lepiej.
Wiosna w Bełchatowie na razie przebiega pod znakiem udanych debiutów. Wacławczyka na pewno nie można krytykować za występ przeciwko Polonii, ale też z drugiej strony nie zachwycił tak, jak jego koledzy. Maciej Wilusz jest dzisiaj najlepiej grającym obrońcą bełchatowskiego zespołu, Paweł Giel kapitalnie zagrał przeciwko Górnikowi Zabrze, a Mateusz Mak w sobotnie popołudnie przez chwilę mógł czuć się jak bohater, gdy w 59. minucie wykorzystał dobre dośrodkowanie Miroslava Bożoka i perfencyjnym strzałem w długi róg zdobył gola, który dał jego drużynie dwubramkowe prowadzenie.
- Piłka idealnie mi się ułożyła i uderzyłem z pierwszej piłki - opowiadał rozemocjonowany jeszcze po meczu nowy pomocnik bełchatowian.
Ale szczęście Maka wzięło się z nieszczęścia Kamila Kosowskiego. Były reprezentant Polski od początku rundy wiosennej zmaga się z urazem, który nie pozwala mu na spokojną grę. - Ale i tak daje nam bardzo wiele, bo to bardzo doświadczony i wiele potrafiący piłkarz - chwali Kosowskiego trener Kiereś.
W sobotę Kosowski dał bełchatowskiej drużynie gola. Dwie minuty po przerwie wykorzystał dobre zagranie Tomasza Wróbla i huknął z całej siły zza pola karnego, pokonując warszawskiego bramkarza. Uderzenie było za mocne zarówno dla Michała Gliwy, jak i dla nogi Kosowskiego, bo po tym uderzeniu piłkarz PGE GKS, który ostatnio do bramki w polskiej ekstraklasie trafił blisko pięć lat temu w barwach Wisły Kraków, przewrócił się na murawę i do gry już nie wrócił. A zastąpił go Mak, który dwanaście minut później został bohaterem. Dla niego to też był szczególny gol, bo pierwszy w życiu w ekstraklasie.
Bełchatowianie prowadzili 2:0 i uznali, że... wystarczy. Za chwilę zresztą starcili Dawida Nowaka, który z urazem mięśnia musiał opuścić boisko. Nowak w sobotę marnował wprawdzie sytuacje bramkowe, ale dla drużyny i tak był nieoceniony. Chyba głównie dlatego, że nazwa "Polonia" wciąż wzbudza w jego umyśle wielkie emocje. Jeszcze niedawno miał trafić do Czarnych Koszul, podpisał nawet kontrakt, ale później uznał, że do Warszawy się nie przeniesie. I wysłuchiwał obelg z ust właściciela Polonii Józefa Wojciechowskiego, który w wielu wywiadach go obrażał. W sobotę najlepszą okazję Nowak miał tuż przed przerwą, ale zamiast huknąć w róg próbował lobbować bramkarza, a w efekcie podał mu lekko piłkę prosto w ręce.
Gdy w 66. minucie Bruno głową wykorzystał dobre dośrodkowanie z rożnego Tomasza Brzyskiego i było 2:1, na boisku naprawdę zrobiło się nerwowo. - Polonia się otworzyła, atakowała i miała okazje do wyrównania. Ale uważam, że wygraliśmy zasłużenie - mówi Mateusz Mak i trudno nie przyznać mu racji. Nikt jednak nie słuchałby tłumaczenia o niesprawiedliwości, gdyby w samej końcówce Daniel Sikorski zrobił to, co zrobiłoby 99 procent wszystkich przeciętnych Polaków, z małoletnimi i emerytami włącznie. Sikorski stojąc trzydzieści centymetrów od pustej bramki dostał piłkę i kopnął... w boczny aut! Zdecydowanie łatwiej było umieścić piłkę w bramce, ale Sikorskiemu udała się trudna sztuka. Aż strach pomyśleć, jakimi słowami przed telewizorem zareagował na to właściciel Polonii, który płaci Sikorskiemu 50 tys. zł miesięcznie.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?