Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Robert Grzywocz nie żyje! Był mistrzem Polski z ŁKS

Dariusz Piekarczyk
Robert Grzywocz
Robert Grzywocz Archiwum
W wieku 86 lat zmarł Robert Grzyworz, legendarny piłkarz ŁKS Łódź, który w roku 1958 zdobył z "Rycerzami Wiosny" mistrzostwo Polski.

W roku 2016 miałem okazję spotkać się z Robertem Grzywoczem. Publikujemy materiał, który ukazał się wówczas w "Dzienniku Łódzkim"

- Robert nie chciał nigdy iść na stadion Widzewa - mówi Longina Grzywocz. - W jego sercu jest tylko jeden klub, to ŁKS Łódź
To było jakieś dwa miesiące po śmierci mojego pierwszego męża - przypomina sobie Longina Grzywocz. - Siedzę sobie spokojnie w domu z dwiema córkami, a tu stuk puk, stuk puk do drzwi.
Otwieram. W drzwiach stoi Robert. Wpuścisz mnie - pyta. Noo - puszczę. Jak miałam nie wpuścić znaliśmy się z pracy. Przyszedł, usiadł na krześle i tak dziwnie się wierci. Po coś przyszedł, wyrzuć z siebie - pytam w końcu. Może byśmy razem zamieszkali, ty sama, ja sam, bo już wtedy nie mieszkał z pierwszą żoną.

Dla rodziny Grzywoczów ŁKS Łódź jest wszystkim

- Robert nie chciał nigdy iść na stadion Widzewa - mówi Longina Grzywocz. - W jego sercu jest tylko jeden klub, to ŁKS Łódź
To było jakieś dwa miesiące po śmierci mojego pierwszego męża - przypomina sobie Longina Grzywocz. - Siedzę sobie spokojnie w domu z dwiema córkami, a tu stuk puk, stuk puk do drzwi. Otwieram. W drzwiach stoi Robert. Wpuścisz mnie - pyta. Noo - puszczę. Jak miałam nie wpuścić znaliśmy się z pracy. Przyszedł, usiadł na krześle i tak dziwnie się wierci. Po coś przyszedł, wyrzuć z siebie - pytam w końcu. Może byśmy razem zamieszkali, ty sama, ja sam, bo już wtedy nie mieszkał z pierwszą żoną.
Tak się umówiliśmy, że za dwa tygodnie, jeśli się nie rozmyśli. I przyszedł, w marcu, akurat były moje urodziny i imieniny. Od razu wyjął pierścionek i pyta - przyjmiesz? Jak miałam nie przyjąć? Potem mi ten pierścionek ukradli. I tak już jesteśmy z sobą od 17 lat.

Trzy udary pana Roberta
Longina i Robert Grzywoczowie to symbol ŁKS Łódź. - Przez ten czas byliśmy razem na każdym meczu ŁKS w Łodzi - mówi z dumą pani Longina. - Wyjazdy? Jak mieliśmy jeszcze samochód, to też jeździliśmy. Pamiętam, raz w Chorzowie, podjeżdżamy pod bramę, a tu kibice na nas. Wtedy jeden ze starszych kibiców zobaczył co się wyrabia i odsunął napastników. Może poznał Roberta? Czasem zabierała nas drużyna, głównie dzięki Jackowi Żałobie. Kierownik ŁKS proponował nam wyjazd. Jedynie na czwartą ligę nie chodziliśmy, jakoś nie mogliśmy się przemóc. Na stadion ŁKS dojeżdżamy sobie autobusem, to blisko, dwa trzy przystanki i już jesteśmy.
ani Longina z niepokojem myśli o wiośnie. - Ja wiem, czy mąż da radę, żeby pójść na mecz - zastanawia się. - Jest po trzech udarach, ostatnio nawet ma trudności z mówieniem, nie wychodzi zresztą z domu. Wymaga ciągłej opieki. Jak mecze się skończyły, to tak go choroba zaatakowała. Ostatni udar dopadł go w kościele. Jak przewrócił się w ławce, zaczęłam krzyczeć, ratunku, pomocy. Miałam szczęście, że była w kościele lekarka, to go odratowała. Mówię panu, ile ja strachu wtedy użyłam. Ale w szpitalu długo nie był, chciał do domu i do domu powtarzał. Ale patrz pan, on ze Śląska, a tam ludzie modlący. Po tym wydarzeniu zawziął się i mówi, że do kościoła już nie pójdzie.

Robert Grzywocz jak Gerard Philip
Były gwiazdor polskiej piłki nożnej, to w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był ktoś. Z racji urody porównywano go z francuskim aktorem Gerardem Philipem, wówczas ikoną pop kultury, czy jak byśmy dziś powiedzieli celebrytą. Kobiety za nim szalały. Uroda szła w parze z nieprzeciętnymi umiejętnościami sportowymi. Ten wychowanek Kresów Chorzów ligowy debiut zaliczył w wieku 19 lat. Grał wtedy jednak w AKS Chorzów. Rok później wypatrzył go legendarny trener Wacław Kuchar i powołał na zgrupowanie kadry seniorskiej. W roku 1953 przenosi się z Chorzowa do OWKS Chorzów (obecnie Wawel) i zdobywa z tym zespołem wicemistrzostwo Polski. To było wówczas coś niesamowitego. Wielka Legia Warszawa, która mogła mieć każdego piłkarza w Polsce na miejscu piątym, a „ubogi krewny”, czyli Wawel wicemistrzem. Mistrzem został Ruch Chorzów, który był lepszy od drużyny spod Wawelu o 10 punktów. Po tym sukcesie pięciu najlepszych graczy przeniesiono do Legii. Był w tej grupie i Robert Grzywocz. W stolicy był rok, bo wrócił do Wawelu, gdzie dojrzał piłkarsko, stał się prawdziwą gwiazdką drużyny. I po tego właśnie piłkarza sięgnął ŁKS. To była wtedy wielka drużyna z Leszkiem Jezierskim, Stanisławem Baranem, Henrykiem Szymborskim czy Władysławem Soporkiem w składzie. Właśnie do takiej drużyny gwiazd trafił Robert Grzywocz, który wówczas był jeszcze, tylko i aż, gwiazdką. To właśnie o tamtym ŁKS, po wielkim zwycięstwie w Zabrzu, z Górnikiem 5:1 (2:1) zaczęto mówić „Rycerze Wiosny”. 22 sierpnia 1957 roku ŁKS ponownie spotkał się z Górnikiem, tym na alei Unii. Był to finał Pucharu Polski. Łodzianie wygrali 2:1 (1:0) po golach Stanisława Barana i Kazimierza Kawalca. Bramkę dla Górnika strzelił sławny Ernest Pol. Do dziś w domu Grzywoczów, na honorowym miejscu stoi radio Beethoven, jako nagroda za zdobycie pucharu. - I jest sprawne - mówi z dumą pani Longina. - Ile to mieliśmy ofert kupna, ale nie sprzedamy, nie. Niech pan tylko popatrzy, w rogu jest specjalnie wygrawerowana tabliczka.

To był jedyny triumf ŁKS w Pucharze Polski. Ciekawostką jest za to fakt, że „Dziennik Łódzki” tak uradował się z triumfu, że w wydaniu z 23 sierpnia obwieścił, że ŁKS zdobył mistrzostwo Polski! Pomyłka okazał się dobrą wróżbą. Rok później łodzianie mistrzem Polski zostali! Za to Robert Grzywocz z dumą prezentuje statuetkę z roku 1957. - To za wygranie klasyfikacji Złotych Butów na najlepszego piłkarza Polski - mówi z trudem.

Obrączka męża na palcu
O tamtych pięknych czasach przypominają w domu Grzywoczów puchary i trofea. - Było ich znacznie więcej - mówi pani Longina. - Ale to przyszedł jeden bądź drugi, niby pożyczył, a potem nie oddał. Coś tam wziął wnuczek, trochę zginęło, bo jakiś czas temu okradli nas. Jak wchodziłam do klatki schodowej, to prysnęli mi jakimś gazem po oczach, otumanili. Potem jeszcze raz gazem żółtym w domu. Jak odzyskałam świadomość, to okazało się, że nie ma biżuterii, nawet pierścionka zaręczynowego. O, proszę popatrzeć, na palcu noszę obrączkę męża. Część pucharów też zginęła.

Chodzące nogi pod fotelem
Robert Grzywocz ogląda namiętnie w telewizji mecze. - I nie ważne jaka gra drużyna - mówi pani Longina. - Każda, która zwycięża to dla niego ŁKS. Czasem ogląda stare zdjęcia, nie wszystkich poznaje, ale wraca do tamtych czasów. Nieraz mu nogi chodzą pod fotelem, jakby grał. Kibice o nim pamiętają. Kiedy kończył 80 lat przynieśli mu specjalny szalik i zdjęcie pamiątkowe. To miłe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto