W sklepach warto się targować!

W łódzkich sklepach można się targować. Najłatwiej zbić cenę przy dużych zakupach. Nam udało się utargować około 300 zł na lodówce, kanapie i dziecięcym wózku.

W sklepie ze sprzętem gospodarstwa domowego wpada mi w oko lodówka. Nigdy w życiu się nie targowałam, ale gram pokerzystę: od razu zaczynam od rabatu. I tu zaskoczenie. Sympatyczny mężczyzna mówi: zobaczymy, co mogę zaproponować. Sprawdza w komputerze i oznajmia, że może dać mi... 100 zł rabatu. To ostatnia lodówka z tego modelu.

Okazuje się, że w tym sklepie nieformalne rabaty, poza oficjalnymi promocjami, są praktyką. Kolejna klientka też odchodzi zadowolona, bo utargowała 30 złotych.

Po raz kolejny zdobywam się na śmiałość. Za luksusowy wózek dziecięcy wart... 2000 zł zapłaciłabym 100 zł mniej. - Klienci powoli uczą się targowania - mówi pracownica sklepu z akcesoriami dla dzieci. - Kiedyś mieli śmiałość targować się jedynie na rynku czy bazarze.

Idąc za ciosem, wchodzę do sklepu meblowego. Tu znowu miłe zaskoczenie. Na kanapie za 1.375 zł "zarabiam" 5 procent.

- Podchodzimy do targowania życzliwie, bo może nasz klient, któremu daliśmy rabat, powie o tym sąsiadce, która też zechce do nas zawitać... - mówi Marek Rozalski, kierownik sklepu meblowego przy Piotrkowskiej.

Trudniejsza okazuje się walka o zniżki przy niższych cenach. W perfumerii przy wyborze perfum za 199 zł słyszę: - Nie mamy rabatów. Po dłuższej rozmowie okazuje się, że rabat mogłabym uzyskać, gdybym kupiła kosmetyków za... 1.000 zł.

W sklepie z garniturami - podobna praktyka, ale już przy 500 zł i dopiero podczas kolejnej wizyty w sklepie, z kartą stałego klienta.

Podobnie w kolejnym sklepie odzieżowym. - Taka jest polityka firmy: żadnych dodatkowych upustów ani kart rabatowych - ucina dyskusję Anna Stańska, dyrektor sklepu.