18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łódzki Indiana Jones czyli Tomasz Grzywaczewski. Droga, która zmieniła jego życie

Małgorzata Martynelis
archiwum prywatne Tomasza Grzywaczewskiego
Ktoś kto wymyślił powiedzenie "uśmiech od ucha do ucha" musiał znać Tomka Grzywaczewskiego. Tak pogodnej osoby dawno nie widziałam. Pamiętacie go? To on wraz z dwoma kolegami przebył 8 tys. km śladami grupy więźniów uciekających z syberyjskiego łagru do Indii. To jego pomysłem była wyprawa The Long Walk Plus Expedition. Co dziś u niego słychać?

2 lata temu pisaliśmy o trzech młodych łodzianach, którzy wyruszyli w 6-miesięczną podróż, odtwarzając ucieczkę Witolda Glińskiego z syberyjskiego łagru do Indii. Przebyli oni 8 tys. km wykorzystując do tego jedynie siłę własnych nóg i rowery. Pomysłodawcą wyprawy był Tomek Grzywaczewski.

- Spotykamy się kilka dni po Twoich 26. urodzinach. Miałeś w tym roku jakieś szczególne życzenie?
Moje dwa największe marzenia już się spełniły. Jedno to oczywiście zorganizowanie dużej wyprawy, a drugie to napisanie książki.

- O pierwszym słyszeliśmy ale co do drugiego... Gratuluję! Co to za książka?
W październiku będzie premiera mojej książki "Przez dziki wschód". Opowiada ona o mojej wyprawie czyli o Long Walk Plus Expedition.

- Dlaczego warto ją przeczytać?
Ta książka ma charakter podróżniczo - reportażowy. Chciałem w niej dokonać trochę analizy świata, który widziałem, głębiej w niego wniknąć, zwrócić uwagę na pewne zjawiska, pokazać jak ten świat się zmienił na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Myślę, że ta książka łączy zacięcie reporterskie, obiektywne z bardziej osobistymi odczuciami moimi i moich kolegów. Książka pokazuje jak ta wyprawa mnie zmieniła, jak dużo w nią wszyscy serca włożyliśmy i jak wielkim doświadczeniem życiowym dla nas była.

- Podróżnik, pisarz... Czy nie miałeś być prawnikiem?
To prawda. Jestem absolwentem Wydziału Prawa na naszym uniwerku, wcześniej skończyłem dobre liceum (łódzką trójkę). Byłem dobrze zapowiadającym się młodym prawnikiem. Pewnie gdybym poszedł tą drogą to teraz byłbym na aplikacji i pracował w jakiejś dużej kancelarii radcowskiej. Miałem być poważnym panem mecenasem ale wszystko potoczyło się trochę innym torem...

- Zdradzisz co się wydarzyło? Jak z prawnika staje się podróżnikiem?
Podróże od zawsze mnie fascynowały. W końcu swoje imię dostałem po Tomku Wilmowskim, bohaterze cyklu powieści Alfreda Szklarskiego. To była ulubiona lektura mojej mamy. Pewnie chciała żebym w swoim życiu miał wiele przygód i rzeczywiście zawsze mnie do nich ciągnęło.

- Czyli już w dzieciństwie nie mogłeś usiedzieć na jednym miejscu?

Ja zawsze potrzebowałem być w ruchu. Wokół mnie musi się coś dziać, wtedy czuję się najlepiej. Jako dziecko jeździłem z rodzicami w góry, później sporo po Bałkanach, byłem w Atlasie wiec trochę wyjeżdżałem. Jednak z każdym tym wyjazdem rosła chęć żeby wyjeżdżać na dłużej i częściej. Nie umiem siedzieć w domu i patrzeć w komputer.

- A jednak postanowiłeś studiować prawo.
Tak. Jak skończyłem liceum to podjąłem decyzję żeby pójść na prawo, pomyśleć o przyszłości, stabilności.

- I co? To nie był dobry wybór?
W pewnym momencie, chyba po 2. lub 3. roku studiów pojechałem do Mongolii. To była moja pierwsza tak daleka podróż. Gdy z niej wróciłem postanowiłem napisać artykuł. Tak rozpoczęła się moja przygoda z pisarstwem. Udało mi się go opublikować w dość niszowym czasopiśmie podróżniczym Globtroter. Pomyślałem wtedy, że może jednak będę pisał... Wtedy pojawiło się Wprost. Pracowałem jako dziennikarz, zajmowałem się podróżami. Później wyjechałem na Erasmusa do Gandawy...

- I tak mocno ten wyjazd na Ciebie wpłynął?
Tak. To było super. Oderwałem się od dotychczasowego życia, trafiłem w nowe towarzystwo. Myślę, że czasem jest to bardzo dobre. Warto kiedyś spojrzeć na swoje życie z trochę innej perspektywy. Większość osób pojechała tam się uczyć, a moim zamiarem było to, żeby przemyśleć co chcę robić w życiu, bo już nie wiedziałem.

- Udało się?
Udało. Pomógł mi w tym również mój tata. Gdy wróciłem podarował mi książkę "Długi marsz" Sławomira Rawicza. Ta książka była wielkim bestsellerem na zachodzie, przetłumaczono ją aż na 25 języków. Tymczasem w Polsce nikt o niej nie słyszał. Pomyślałem wtedy, że trzeba coś z tym zrobić. Opowiedzieć tę historię Polakom.

- Rozumiem, że tak narodził się pomysł wyprawy?
Dokładnie tak. Udało mi się zebrać bardzo fajną ekipę, czyli Bartka i Filipa. Najciekawsze jest to, że poznaliśmy się tuż przed wyruszeniem w podróż, przy okazji jej organizacji. Nie znaliśmy się wcześniej. Udało nam się pozyskać partnera, czyli Plusa, a później przez 6 miesięcy podróżowaliśmy przez Azję. W sumie zrobiliśmy ponad 8 tys. km.

- Nikt Wam nie odradzał tak trudnej wyprawy? Jak reagowali rodzice, znajomi?
Rodzice bardzo mnie wspierali. W końcu to tata dał mi tę książkę. A mama zawsze namawiała mnie żebym robił to co podpowiada mi pasja i serce, a nie to co wynika z zimnej zdroworozsądkowej kalkulacji. Mogę się jednak domyślać jak bardzo się o mnie bali. Podziwiam ich za to, że cały czas mnie dopingowali. Jestem im za to wdzięczny. Rodzice zawsze byli i są dla mnie bardzo dużą podporą.

- Pewnie najbardziej martwili się o to co jecie i gdzie śpicie.
Spaliśmy pod namiotami albo u miejscowych l­­­­udzi, jeśli w ogóle jacyś byli. Tam na gościnność nie mogliśmy narzekać. Jak tylko pojawiały się jakieś osoby to mogliśmy być prawie pewni, że dostaniemy coś do jedzenia i że ktoś nas pod dach przygarnie. Wzięliśmy ze sobą dość duże zapasy suchej żywności, a jeśli tylko była cywilizacja to staraliśmy się żywić u miejscowych. Ale byliśmy cały czas zdani właściwie tylko na własne siły. Nie było żadnego wozu technicznego, który dowoził nam hamburgery.

- A były chwile zwątpienia, np. "po co nam to było?" ?
Nie było takich chwil, że się zastanawialiśmy czy to w ogóle ma sens. Były natomiast momenty gdy zastanawialiśmy się czy w ogóle damy radę dotrzeć do celu.

- Gdzie było najtrudniej?
Najtrudniej było w tajdze nad Bajkałem. Tam byliśmy zupełnie odcięci od cywilizacji. Do najbliższej wioski mieliśmy 300 km kompletnie dzikiego lasu, gdzie nie ma ścieżek, nie ma osad ludzkich, sama dzika przyroda. Tam mieliśmy kilka chwil zwątpienia, szczególnie przy przekraczaniu rzek. Jak patrzyliśmy na rzekę, która ma 30 m szerokości, prąd jest tak rwący, że ścina z nóg, a do tego brak liny, żeby tą rzekę przekroczyć, to można mieć wątpliwości czy da się radę iść dalej. Najgorsze, że ta rzeka odcina cię od miejsca gdzie są wioski, a za sobą masz tylko bezludne obszary.

- Mieliście jakiś kontakt ze światem? Telefon? Mogliście liczyć na czyjąś pomoc?
Niby mieliśmy telefon satelitarny i kontakt ze światem ale w praktyce myślę, że nikt by nas nie wyciągnął. Trzeba by było po pierwsze się gdzieś dodzwonić, po drugie znaleźć sprawny helikopter, a po trzecie trzeźwego pilota. W realiach rosyjskich te trzy warunki mogłyby być dość trudne do spełnienia. W związku z tym raczej nie liczyliśmy na to, że gdyby doszło do wypadku to ktoś nam udzieli pomocy. Byliśmy zdani sami na siebie.

- I daliście radę. To tylko świadczy o sile Waszych charakterów.
Ta wyprawa to wydarzenie, które zmienia życie. Dała ona każdemu z nas możliwość spojrzenia na to co robiliśmy wcześniej już z zupełnie innej optyki. Jak po 6 miesiącach w drodze, po 6 miesiącach w bardzo trudnych warunkach wraca się do cywilizacji to bardzo ciężko się przestawić. Wracasz do świata gdzie jest ruch uliczny, gdzie można pójść do knajpy na piwo, gdzie działają telefony komórkowe i jest Internet. Myślę, że wielką siłą tej wyprawy była opowieść, która za nią stała.

- Jak to?
Takich wypraw ekstremalnych robi się bardzo dużo, szczególnie Polacy są bardzo prężni pod tym względem. Dlatego wydaje mi się, że siła naszej wyprawy tkwiła nie w jej ekstremalności, a w historii człowieka, który kilkadziesiąt lat temu dokonał tego będąc uciekinierem. Zrobił to nie mając odzieży, żywności, przyrządów nawigacyjnych. Dla mnie jest to opowieść o pragnieniu wolności. O tym, że człowiek pragnący wolności jest w stanie robić rzeczy niewyobrażalne. On tego dokonał, przeżył i wrócił do domu. Więc myślę, że ta historia jest najsilniejszą stroną naszej wyprawy.

- I tak Tomek odnalazł swoją nową pasję, tak?
Dokładnie. Uświadomiłem sobie wtedy, że szukanie takich historii i opowiadanie ich jest tym co mnie najbardziej interesuje. Po powrocie wiedziałem, że do prawa już raczej nie wrócę, że nie zostanę tym młodym ambitnym radcą prawnym tylko będę szukał swojej drogi w tych miejscach gdzie można ludziom opowiadać historie.

- Opowiadanie historii to Twój sposób na przyszłość?
Myślę, że ludzie potrzebują dobrych opowieści, że jest to ważne. W końcu już ludzie pierwotni przy ogniskach snuli opowieści. Ja postanowiłem przełożyć to na relacje bardziej biznesowe zajmując się tworzeniem mocnych opowieści, które budują mocne marki. Razem ze znajomymi otwieram firmę zajmującą się marketingiem narracyjnym czyli pokażę jak można wykorzystać opowieść do tego by promować firmy, produkty, a nawet miasta.

- Miasta? Umiałbyś wypromować Łódź?
Łódź ma bardzo fajną opowieść, którą powinna wykorzystywać. Są takie dwa zdania z Ziemi Obiecanej: "Ja nie mam nic, ty nie masz nic to razem mamy w sam raz tyle żeby zbudować fabrykę" i "Łódź widziała już gorsze i lepsze czasy ale dla mądrych są zawsze dobre czasy". Łódź ma fenomenalną historię. Powinna ją wykorzystywać, bo wokół takich mitów i legend można gromadzić ludzi. Legenda o mieście, które powstało z niczego dzięki przedsiębiorczości tych, którzy tu przybyli jest fenomenalna.

- To zostajesz w Łodzi?
Tak. Tu otwieram swoją firmę.

- A co z podróżami? Chyba z nich nie zrezygnujesz...
Nie rezygnuję z wypraw. Mam już nawet plany na przyszły rok. Dwa największe marzenia spełniłem ale myślę, że to jeszcze nie czas żeby siąść na laurach, w końcu mam dopiero 26 lat. Trzeba iść dalej i szukać nowych wyzwań.

- Zdradzisz, w którą stronę tym razem wyruszasz?
Chciałbym w przyszłym roku zorganizować dużą wyprawę, osadzoną w kontekście opowieści o Antonim Ferdynandzie Ossendowskim i jego książce "Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów". Jest to super opowieść o Mongolii początków XX wieku. To fantastyczna lektura, a do tego jest tam legenda o zaginionym skarbie, który ma być ukryty na mongolskich stepach. Także tym razem ruszam po skarb.

- Życzę Ci w takim razie odnalezienia tego skarbu, nawet jeśli nie będzie nim złoto ukryte na mongolskich stepach. Pamiętaj, że każdy ma skarb, który gdzieś na niego czeka...

Dzięki za spotkanie i powodzenia!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto