Przebudzenie dusz - RECENZJA. Demony mają dom w mroku duszy - film recenzuje Dariusz Pawłowski

Dariusz Pawłowski
Straszne duchy istnieją, o czym można się przekonać tuż przed świtem w którejkolwiek z miejskich knajp. Lecz gdy je potraktować klasycznie, rozwijają skrzydła w kinie, jak w bardzo udanym brytyjskim „Przebudzeniu dusz”.

Lejące się z ekranu wnętrzności, wydobywane z ciał ćwiartowanych piłą czy miażdżonych młotem, przepełniające całą serię modnych horrorów, których oglądanie kojarzy mi się z cokolwiek niezdrową rozrywką, nagle bledną, gdy na ekranach pojawi się film, stosujący klasyczną konstrukcję i przerażający wyobraźnię. Okazuje się, że lęki, które uniemożliwiają samotne zaśnięcie w ciemnym pokoju, pozostają niezmienne od tysiącleci.

Autorzy „Przebudzenia dusz” - Jeremy Dyson i Andy Nyman - to wielcy miłośnicy horrorów i ich produkcja to z jednej strony hołd złożony gatunkowi, a z drugiej pomysłowy przegląd najbardziej charakterystycznych rozwiązań stosowanych w opowieściach z dreszczykiem. Konieczny w takim porządku jest bohater sceptyczny wobec zjawisk paranormalnych, który w głosicielach historii o spotkaniach z duchami widzi hochsztaplerów wymagających zdemaskowania. Taką postacią jest tu profesor Phillip Goodman, który otrzymuje list od sławnego badacza zjawisk nadprzyrodzonych, Charlesa Camerona. Sprawa jest o tyle dziwna, że Cameron zaginął przed 15 laty i został uznany za martwego. Autor listu twierdzi, że potrzebuje pomocy Goodmana w rozwiązaniu trzech spraw, nierozwikłanych od lat. W trakcie śledztwa, profesor spotyka trójkę osób nawiedzanych przez duchy. Każda z nich opowiada mu swoją historię. Każde dochodzenie to inna narracja, okoliczności, metody straszenia widowni, pomysł wzięty z kolejnej półki antologii kina grozy. Wszystkie nowele prowadzą jednak do jednej, mającej wywołać ciarki na plecach konstatacji.

Dyson i Nyman najpierw przedstawili „Przebudzenie dusz” (w wersji oryginalnej jako „Ghost Stories”) na teatralnej scenie, co mogło pomóc im w utrzymaniu dramaturgicznej precyzji wersji filmowej. Realizatorzy unikają pułapek nadmiernego gadulstwa, wyraziście, z idealnie dobranych elementów konstruują poszczególne opowieści, a co najważniejsze - zmyślnie, konsekwentnie budują napięcie także z tego, na co pozwala im już kino: klimatu obrazów, drobnych dźwięków spoza kadru, barw, nastroju i kompozycji sceny. Nie epatują efektami specjalnymi, każą nam się tradycyjnie obawiać tego, co ukryte w mroku, nad dosłowność przedkładają niedopowiedzenie. Udaje im się zarazem wzbogacić narrację dawką absurdu i czarnego humoru. Trzeba też podkreślić, że chociaż używają znanych i oczekiwanych w tego rodzaju przedsięwzięciach składników, to serwują porządne zwroty akcji, równie zaskakujące, co przerażające. Kinomani będą mieli też swoją radość z odnajdowania cytatów, inspiracji i odniesień do filmowej klasyki oraz stylistyki znamienitych reżyserów, nie tracąc przy tym wrażenia świeżości i oryginalności.

Zaproponowaną konwencję znakomicie rozwijają aktorzy. Andy Nyman czuje się jak ryba w wodzie w napisanej między innymi przez siebie postaci Goodmana. Nosząc tak długo tę rolę w głowie, wypełnił ją sobą po brzegi, do najdrobniejszych detali, obdarzając nie tylko naturalnością, ale też dobrze pojętym dystansem i przewrotnością. Znakomity, zniuansowany i dwuznaczny jest Morgan Freeman, oklaski należą się utalentowanemu Aleksowi Lawtherowi, solidną jakość wnosi na ekran Paul Whitehouse.

Wspaniałą robotę wykonał pochodzący z Norwegii operator Ole Bratt Birkeland, idealnie spełnia swoją rolę budowania atmosfery muzyka Haima Franka Ilfmana. I tak dalej - wszystkie „klocki” użyte do stworzenia produkcji zostały trafnie dopasowane.

I co najważniejsze, mimo że od początku wiemy, w jaki sposób realizatorzy będą chcieli nas przestraszyć, boimy się naprawdę. Wizualne rozwiązania są porywające, napięcie w kilku sekwencjach wgniata w fotel, a rozsypane na poszczególne historie szczegóły i wskazówki składają się na wymowny, silnie oddziałujący finał. Jest też trochę refleksji nad tragizmem ludzkiej egzystencji, a przede wszystkim traumami, niespełnieniami, wyrzutami sumienia, które dźwigamy przez całe życie. Ucieczka przed demonami przeszłości ma marne szanse powodzenia. W dodatku nic się nigdy nie kończy. Dopóki nie dogadamy się sami z sobą.

Przebudzenie dusz Wlk. Brytania horror, reż. Jeremy Dyson i Andy Nyman, wyst. Andy Nyman, Morgan Freeman

★★★★★☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto
Dodaj ogłoszenie