Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Za kolizję wyrzucono go z pracy. Strażak z Wolborza domaga się sprawiedliwości

Karolina Wojna
Bogdan Mierzejewski nie może się pogodzić z decyzją burmistrz. Sprawa jest w sądzie
Bogdan Mierzejewski nie może się pogodzić z decyzją burmistrz. Sprawa jest w sądzie Dariusz Śmigielski
Bogdan Mierzejewski, zwolniony strażak: Nie można człowieka traktować jak śmiecia. Burmistrz Wolborza: Kierowca straży musi być rozważny i odpowiedzialny.

Bogdan Mierzejewski to strażak z krwi i kości. Pierwszy w remizie, pierwszy na strażackich uroczystościach. Do pożaru, jak mówią ci, którzy go znają od dawna, pójdzie nawet po rozżarzonych węglach. Od miesięcy leczy się z depresji po tym, jak decyzją burmistrz Wolborza pożegnał się z OSP w Wolborzu.

Elżbieta Ościk, jako burmistrz jest stanowcza i stara się nie przekładać towarzyskich relacji na zawodowe. O Mierzejewskim mówi, że jego przydomek "Burza" znikąd się nie wziął. Zasług mu nie ujmuje, ale podkreśla, że dla niej najważniejsze jest bezpieczeństwo strażaków. - Nie mogę zrobić kierowcą kogoś, kto nie jest odpowiedzialny i rozważny - twardo zaznacza.

Oboje znają się do lat. Teraz są sytuacje, w których nie potrafią sobie podać ręki. Kolejna rozprawa w sądzie pracy w maju.

Cała sprawa zaczęła się w lipcu 2012. Bogdan Mierzejewski, kierowca wozów bojowych wolborskiej jednostki OSP, dobrze pamięta ten wyjazd.

- To było 3 lipca 2012 roku - opowiada. Jechał na sygnale do Stanisławowa, gdzie wichura zerwała dachy. Wybrał ósemkę, bo bał się, że inne, gminne drogi mogą być zatarasowane zwalonymi drzewami. Lało, a ósemka miejscami była w budowie. Mana, który zjechał na nieczynny pas, ściągnęło. Auto zatrzymało się w rowie.
Strażacy wyszli z kolizji w lepszym stanie niż man. W szpitalu na obserwacji na kilka dni wylądował tylko kierowca. Jako sprawca zdarzenia dostał policyjne upomnienie i, pod koniec lipca... naganę od burmistrz.

- Czas dojechania ósemką, a inną drogą do tego miejsca jest współmierny - zauważa Elżbieta Ościk i podkreśla, że dobrze zna topografię gminy. - Pierwsza rzecz to dowieźć bezpiecznie do akcji.

Dla burmistrz jest jasne, że zawinił kierowca i jego nieumiejętność właściwej oceny sytuacji i warunków na drodze. - Wjechał na drogę w przebudowie z wyłączonym pasem. Mało brakowało. A gdyby przekoziołkowali, mogłoby to skończyć się śmiercią lub kalectwem - mówi. - Choć nie jest wykluczone, że następstwa wypadku mogą być odczuwane dużo później.

Później był jeszcze zakaz prowadzenia bojowych wozów, których kierownica zwykle "należała" do Mierzejewskiego. Jak wynika ze słów burmistrz, za często.

- Wydałam polecenie, aby nie prowadził pojazdów uprzywilejowanych. Tym bardziej, że mamy kilku kierowców, którzy mają uprawnienia do prowadzenia takich aut - potwierdza Elżbieta Ościk i dodaje, że jej zakaz związany był z sugestią wyciszenia się druha, odpoczynku i regeneracji po traumie, jaką może spowodować wypadek.

Dla strażaka, który służy w OSP od podstawówki, a mieszka vis-a-vis remizy, to było jak policzek. Nie potrafił się podporządkować. Jak tłumaczy, dotyczyło to wyjazdów dopołudniowych, gdy druhowie pracowali zawodowo. On czuwał.

- Nigdy z żoną nie byłem nad zalewem, bo uważam, że skoro jestem kierowcą, to muszę być na miejscu. Na gwizdek, świątek, piątek, czy niedziela - mówi z żalem.

Jako kierowca i jednocześnie konserwator w OSP miał pół etatu . Burmistrz jesienią stanowisko zlikwidowała - jak wyjaśnia, inne gminy nie zatrudniają kierowców wozów OSP.

Dla Bogdana Mierzejewskiego to było jak koniec świata.
- Nie może być tak, żeby człowieka jak śmiecia po tylu latach traktować, gdzie człowiek się zaangażował kosztem rodziny, wszystkiego - podkreśla.

Jak wynika ze słów innego druha, który Mierzejewskiego zna i ceni od lat, właśnie to nadmierne zaangażowanie, odbierane czasem jako zawłaszczenie jednostki, mogło przyczynić się do konfliktu w straży, który dla naczelnika skończył się pożegnaniem z zarządem.

- System działania ochotniczej straży polega na współpracy, ludziom może się nie podobać, że ktoś jeden może wszystko zrobić - mówi ostrożnie strażak proszący o anonimowość.

Ostrożny w osądach sprawy jest także Włodzimierz Kapiec, komendant PSP w Piotrkowie. Z jego punktu widzenia najważniejsze było szybkie przywrócenie dla jednostki auta, co się powiodło. Kwestię oceny decyzji burmistrz zostawia sądowi.

- Wolbórz jest w systemie, mnie zależało na doprowadzeniu sprzętu do stanu poprzedniego - podkreśla.

Naprawa auta kosztowała ok. 80 tys. zł. Wyłożyły je główny i wojewódzki zarząd straży.
- Czy to nie są publiczne pieniądze? - pyta retorycznie Elżbieta Ościk.

Za szybkim remontem wozu - skutecznie - "chodził", a raczej jeździł mimo zakazu Mierzejewski. - A co, miałem jeździć rowerem? - pyta, także o konsekwencje rozbicia gminnej skody przez urzędowego kierowcę.
Sam od gminy chce jednego:
- Sprawiedliwości - mówi.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto